Poznałem Dyrektora Rzeżuchowskiego pod koniec października 1981 roku na spotkaniu u Wojewody Tarnobrzeskiego – Władysława Bobka. Sprawa dotyczyła produkcji mydła w oparciu o tłuszcze kanałowe Zakładów Mięsnych w Nisku na potrzeby pracowników HSW. Dyrektor przywiózł zawinięty w gazetę spory kawałek mydła własnej produkcji i oświadczył, że może tego produkować kilka ton dziennie, ale brakuje mu kalafonii, którą ja miałem załatwić – załatwiłem w Radoskórze w Radomiu.
Czas był trudny, kraj wymęczony strajkami, produkcja coraz mniejsza, wysoka inflacja, zastój w skupie żywca i płodów rolnych.
Od 15.10.1981 roku pełniłem funkcję Dyrektora Wydziału Rolnictwa Gospodarki Żywnościowej i Leśnictwa UW w Tarnobrzegu. We wrześniu 1981 r., jako młody, 28 letni inżynier pracujący w Wojewódzkim Ośrodku Postępu Rolniczego w Mokoszynie, zostałem poproszony przez Wicewojewodę Tarnobrzeskiego Bolesława Gradzińskiego o zgodę na objęcie tego stanowiska i wsparcie jego działań. Czym się kierował – nie wiem. Mieszkałem z żoną i dwiema córkami u rodziców w mojej rodzinnej wsi Dzierdziówce gm. Zaleszany i codziennie dojeżdżałem do pracy w Tarnobrzegu autobusem „Siarkowym”. Rodzice prowadzili 4,5 ha gospodarstwo, w którym ja też pracowałem od dziecka. Znałem więc z autopsji problemy małych gospodarstw, jak się później okazało, takich gospodarstw było w tarnobrzeskiem ponad 90 tys. Przyjmując mnie do pracy w UW Wojewoda Bobek, dał mi „przykazanie” w następujących słowach: Synu, pamiętaj, że najważniejszym twoim zadaniem jest nie przeszkadzać, minęło już ponad 30 lat od tego czasu, a wydaje mi się, że jest ono nadal aktualne.
Gdzieś na początku listopada 1981 r. Dyrektor Rzeżuchowski zaprosił mnie do Niska, jak mówił, do swojej fabryki. Trwał wtedy w województwie „strajk generalny”, pracowały tylko elektrownie, produkcja specjalna i przetwórstwo spożywcze. Powód – brak zaopatrzenia w mięso na kartki żywnościowe. Zakłady Mięsne w Nisku nie strajkowały, ale nie pracowały, bo skup wynosił kilka sztuk dziennie. W rozmowie zadał mi proste pytanie – co Pan zamierza zrobić, żeby fabryka biła dziennie 1000 szt. świń i 200 szt. bydła? Odpowiedziałem równie prosto i krótko – na dziś trzeba zrobić sprzedaż wiązaną, a na jutro pogłębić kooperację z rolnikami. W odpowiedzi padła deklaracja: Rób pan to, ja panu pomogę.
Okazja nadarzyła się szybko. Na 07.11.1981 otrzymałem zaproszenie na posiedzenie Egzekutywy KW PZPR w Tarnobrzegu, gdzie o godz. 17ºº miał być omówiony punkt pt. Przemysł woj. tarnobrzeskiego na rzecz rolnictwa. Niewiele wtedy wiedziałem o kompetencjach tego gremium. Po wejściu na salę obrad zauważyłem, że nie ma na niej Wojewody ani Vicewojewody. Prowadzący obrady byli niezadowoleni, że Urząd Wojewódzki reprezentuje nikomu nieznany jakiś młody facet. Po wysłuchaniu referatu z „osiągnięć” produkcyjnych przemysłu na rzecz rolnictwa, dyskusja poszła w kierunku krytyki administracji państwowej szczebla wojewódzkiego (przemknęła mi myśl, że nieobecność moich szefów była chyba uzasadniona), trwającego strajku, braku zaopatrzenia w mięso i innych. Dyskusja była, jak zwykle w sytuacji trudnej, mało konstruktywna. Poprosiłem o głos i powiedziałem, że żywiec rolnicy posiadają, nawet dużo i mocno przerośnięty, ale go nie sprzedadzą w skupie państwowym ze względu na wysoką inflację i brak oferty zakupu towarów potrzebnych w gospodarstwie i domu. Można ten żywiec kupić ale na zasadach „coś za coś”, czyli w sprzedaży wiązanej: żywiec za ciągniki i maszyny rolnicze. Trzeba podzielić jutro 50-60% przydziału z roku 1982 w relacji 1 zł w ciągniku za 1 zł w żywcu. Po bardzo burzliwej dyskusji, bez konkretnych wniosków co zrobić, prowadzący obrady Janusz Basiak zapytał członków egzekutywy czy mają inne propozycje lub wnioski – zapadło milczenie. Zapytał mnie czy to wykonam i czy daję gwarancję powodzenia. Potwierdziłem. Oświadczył, że przyjmuje moje propozycje.
Przyjechałem do Dzierdziówki w nocy, autobusem siarkowym II zmiany, a o 5³º rano też siarkowym autobusem pojechałem do pracy. Gdzieś około 7ºº zadzwonił „sztywny telefon” od wojewody – przyjdź. Szedłem z nadzieją, że mnie pochwali. Wielkie było moje zaskoczenie, kiedy na progu gabinetu usłyszałem ostre pytanie: Po coś tam poszedł? / Bo miałem zaproszenie, Panie Wojewodo. / Widziałeś, że mnie nie ma, Vice też nie ma, to trzeba było nie wchodzić na salę. To coś zadeklarował – wykonasz. Zaleceń na pismie z KW nie będzie. Jak spieprzysz pójdziesz siedzieć. Po drodze do Wydziału uświadomiłem sobie, że sukces jest sąsiadem porażki.
W ciągu 3 godzin Naczelnicy Gmin dokonali podziału przydzielonego im sprzętu rolniczego za żywiec. Za dwa dni zadzwonił Rzeżuchowski z taką niby przyganą: Panie Dyrektorze, coś Pan narobił? Mnie się haki lini ubojowej wyrywają ze stropu, sztuki są przerośnięte, na buchtach stoi ponad 8000 szt. świń i ok. 1000 szt. bydła. / To niech Pan wiesza na co drugim haku – odpowiedziałem – a na punktach skupu pomogę zorganizować dokarmianie za Pańskie pieniądze. W głosie jego wyczułem, że jest zadowolony. To był moment w którym, chyba uznał mnie za partnera. Przyszedł czas na kooperację.
15.11.1981 roku wojewoda tarnobrzeski Władysław Bobek przekazał 65 mln zł z Funduszu Rekultywacji na wsparcie Zakładów Mięsnych w celu zagospodarowania przejętych obiektów inwentarskich ZGR w Pysznicy, Jarocinie i Nowosielcu. Po ogłoszeniu stanu wojennego ukazało się Rozporządzenie RM o inwestycjach zaniechanych, zezwalające na obciążenie budżetu państwa kosztami niespłaconych kredytów tych inwestycji pod warunkiem ich uprodukcyjnienia. WZKR jako inwestor tych obiektów został zwolniony ze spłaty kredytów, a ZM Nisko ten majątek zagospodarowały zgodnie z jego przeznaczeniem. W 1983 roku przekazaliśmy PGR Tarnobrzeg (po jego wcześniejszej likwidacji) do ZM Nisko w celu nabycia przez nie uprawnień do niepłacenia podatku dochodowego i przeznaczenia go na rozwój produkcji rolniczej. Mieliśmy od tego czasu w województwie dwie duże firmy tj. KRP Igloopol i WPRP Nisko korzystające z tych przywilejów i konkurujące ze sobą. Zdawałem sobie sprawę, że w rolnictwie województwa tarnobrzeskiego tkwią duże rezerwy produkcyjne, biorąc chociażby pod uwagę waloryzację rolniczej przestrzeni produkcyjnej. Jednakże wykorzystanie ich napotykało na wiele barier nie notowanych w takiej skali w innych rejonach kraju: duże rozdrobnienie gospodarstw – średnia powierzchnia gospodarstwa to 3-4 ha, było ich w województwie ok. 94 tys., dwuzawodowość – ok. 70 tys. osób ze wsi pracowało w przemyśle, słabo rozwinięty przemysł przetwórstwa płodów rolnych, niedostatek w zaopatrzeniu w wodę, melioracje itp. Problemy te znalazły swoje odbicie w opracowanym przez Wydział Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego Raporcie o stanie wsi, który był podstawą do podjęcia uchwały przez WRN o zwiększeniu nakładów inwestycyjnych wojewody na rolnictwo z 12% do 30%. Uważaliśmy, że ten wysiłek inwestycyjny trzeba wspierać pogłębioną kooperacją przemysłu przetwórczego z rolnikami. Wiedzieliśmy, że kooperacja przynosi korzyści, pod warunkiem, że jej owoce są szeroko i sprawiedliwie dzielone pomiędzy kooperantów, przez to jest ona gwarancją trwałego rozwoju. Ludzie wspierają i pielęgnują to wszystko, co utwierdza ich własne dobro, nabierają wtedy skłonności do podtrzymywania kooperacji. Wiedzieliśmy również, że nadmiar taniej siły roboczej tkwiącej w naszych małych gospodarstwach, niski stopień mechanizacji prac, subwencjonowane pasze, nawozy mineralne, pestycydy, usługi i in., dawały szansę na zwiększenie dochodu rolniczego z gospodarstwa przy niewielkich nakładach przemysłowych środków produkcji rolnej. Korzystałem z wiedzy uzyskanej (niedawno) na seminariach magisterskich prowadzonych przez prof. P. Szewczyka, prof. H. Płudowskiego na AR Lublin w roku 1976/77 na temat Sposobów organizacji i gospodarowania w małych gospodarstwach rolnych polski południowo-wschodniej w świetle literatury i doświadczeń niemieckich / B. Andreae Ekstensywnie organizować – intensywnie gospodarować i in. Przesłanki w/w uzasadniały i prowadziły do nasycenia gospodarstw intensywnymi, głównie z punktu widzenia nakładów pracy żywej, gałęziami produkcji. Stąd produkcja warchlaków dla ZM Nisko i Igloopol, cieląt do wagi 120-150 kg i dalsze ich dotuczanie w gospodarstwach państwowych i in. powodowały przyjęcie w tej kooperacji zasady gospodarowania:
Intensywnie organizować – Intensywnie gospodarować
Zasadę tą na terenie województwa tarnobrzeskiego w produkcji ogrodniczej i sadowniczej realizowały z dużymi sukcesami: KRPIgloopol, Hortex Leżajsk, WSPO Sandomierz, ZPOW Dwikozy. Cho dziło o to, aby zasadę intensywnej organizacji i intensywnego gospodarowania przyjąć w produkcji zwierzęcej małych gospodarstw skooperowanych przez produkcję warchlaków z ZM Nisko. Znalazł się człowiek na właściwym miejscu, znalazły się niewykorzystane obiekty inwentarskie we właściwym czasie (skarb państwa spłacił ciążące na nich zadłużenie), znaleźli się rolnicy, którzy chcieli przystąpić do kooperacji i znalazły się instytucje wojewódzkie, które zdecydowanie wsparły rozwój tego kierunku działania.
Minęło pięć lat trudnej pracy, kiedy w roku gospodarczym 1985/86 na liście 300 najlepszych przedsiębiorstw rolnych w kraju na drugim miejscu tuż za Igloopolem uplasowało się Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Rolno-Przemysłowe w Nisku. Znamiennym było też to, że przedsiębiorstwa te konkurowały ze sobą w woj. tarnobrzeskim w okresie tzw. kryzysu gospodarczego oraz , że rozwój ten odbywał się w rejonie Polski historycznie zaniedbanym pod względem rolniczym. Świadczy to do dzisiaj, mimo zmiany systemu gospodarczego o rezerwach produkcyjnych tego rejonu oraz potwierdza aktualność przyjętych wówczas rozwiązań koncepcyjnych i organizacyjnych.
W 1987 roku prof. dr hab. Wincenty Kawalec – Redaktor Naczelny dwutygodnika „Gospodarka, Administracja Państwowa” zorganizował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Rolno-Przemysłowym w Nisku spotkanie w którym uczestniczyło wielu ludzi z kraju zajmujących się gospodarką żywnościową. Gospodarzem spotkania był Dyrektor Tadeusz Rzeżuchowski, oto jak przedstawił historię i osiągnięcia „swojego przedsiębiorstwa”.
Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Nisku powstało w 1981 roku w wyniku podziału Okręgowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Miesnego w Lublinie na dwie niezależne części. Zakłady Mięsne w Nisku wywodzą się w zasadzie z Zakładów Mięsnych w Rzeszowie, które je wybudowały w latach 1964-1970; miały one bardzo długi cykl budowy i od roku 1970 były nie bardzo chcianym dzieckiem tego Przedsiębiorstwa w Rzeszowie. To niechciane dziecko, kiedy nadarzyła się okazja, sprzedano Lublinowi w 1975 r. Przyszedłem tu w 1978 r. jako jedenasty dyrektor w 10-letniej historii przedsiębiorstwa. Zrozumiałem jedno – że ten zakład nigdy nie podniesie się, jeżeli nie weżmie na siebie odpowiedzialności i nie będzie robił tego, co obecnie robi. Mając dobre stosunki z Okręgowym Przedsiębiorstwem w Lublinie wyjednałem jego zgodę i w 1981 r. zostaliśmy jedynym zakładem przemysłu mięsnego w woj. tarnobrzeskim. Do lat 1978-80 gospodarkę mięsną w tymże województwie prowadziła CRS „Samopomoc Chłopska” – robiła rozdzielniki, miała 26 swoich masarni w terenie. W 1980 r. gdy zaczęła się reglamentacja i na rynek tarnobrzeski przypadała określona ilość mięsa, to CRS przydzieliła tę produkcję na swoich 26 masarni plus 2 masarnie WSS, a surowca na produkcję dla zakładów mięsnych w Nisku brakło. Według CRS należało tą rzeźnię i przetwórnię zamknąć. Rzeczywistość narzuciła inne rozwiązanie i dzisiaj my jesteśmy jedynym producentem mięsa w tym województwie. Zbankrutowały wszystkie ZGR ze swoimi obiektami i pozostawiły w województwie 8 obiektów, bądź rozpoczętych bądź zakończonych, bądź z produkcją zerową. W tej chwili są to tuczarnie na 36 tys. stanowisk. Mając na uwadze, że egzystencja zakładów zależy od surowca, a tego surowca nie dostarczą rytmicznie, codziennie po 1000 szt. świń i 200 szt. bydła rozdrobnione gospodarstwa woj. tarnobrzeskiego, zakłady musiały same stworzyć sobie zaplecze surowcowe. Chętnie się wzięliśmy do zagospodarowania tych obiektów, mając w programie 30 tys. stanowisk. Był to rok 1981. Ostatnią tuczarnię, w Budach Stalowskich, oddaliśmy w czerwcu 1986 r. Mając już stanowiska, nastawiliśmy się wyłącznie na tucz bateryjny, żeby wykorzystać nietypowe budynki. Bilans ciepła wykazał, że należy dołożyć co najmniej jedno piętro, a dla niektórych wypajalni cieląt, mając w programie ogrzewanie parowe, trzeba było zbudować drugie piętro. Na to trzeba pieniędzy, więc podstawowe stało się pytanie – skąd je wziąć? Wyliczyliśmy, że możemy je zdobyć tylko w handlu, zaczęliśmy więc pierwsze próby. Uzyskaliśmy poparcie polityczne i pomoc Wojewody, zaczęliśmy więc zakładać własne sklepy. Przemysł, który chce handlować, musi wyprodukować bardzo dobry towar, bo PIH i NIK patrzy pilnie na ręce. Towar musimy własnym transportem i we własnym opakowaniu dowieżć do sklepów. Zaczęliśmy od jednego sklepu – w tej chwili mamy ich już 67. Zaczęliśmy od marży na detalu i w 1982 r. wzięliśmy 62 mln zł, w 1986 r. już pół miliarda złotych. Jest to suma ogromna, za którą można wiele rzeczy zrobić. Tym bardziej, że ten etap pod względem obsługi personalnej, sprzętowej, remontowej nie kosztuje wcale tak dużo.
Trzody w 1981 r. kupiłem 90 tys. sztuk, z własnego tuczu było niewiele. w 1982 r. kupiłem 141 tys. sztuk trzody, w tym było 40 tys. sztuk własnej, czyli mamy 27% udział w skupie w całym województwie. W 1985 r. wyglądało to jeszcze lepiej, bo kupiłem trzody 128 tys. sztuk, a 37 tys. sztuk było z własnej produkcji i dawało udział 29,42%. Chciałbym osiągnąć udział własny 50%. W tej chwili mamy takie tuczarnie: Staszów – 3600 szt., Nowosielec – 2400 szt., Pysznica – 6000 szt., Wierzchowiska – 6000 szt., Wyszmontów – 5000 szt., Budy Stalowskie – 3800 szt., Jarocin – 1200 szt., Zakrzów-Pęchów – 1000 szt. Małe zakłady muszę polikwidować lub je rozbudować. W rozbudowie mam w tej chwili: Kobylany – 2 chlewnie, łącznie 2400 szt., Mydłowiec – 2000 szt., Wierzchowiska – 3400 szt., Ociesęki w woj. kieleckim, proponowany stan trzody – 6000 szt., Jarocin – 3000 szt. Taki program tych 40-47 tys. stanowisk powinienem zrealizować do końca 1987 roku. Chcę osiągnąć hodowlę własną w granicach 100.000 sztuk rocznie.
Jeszcze jednym problemem jest opłacalność chowu trzody. Jeśli całe województwo skupuje 500 sztuk dziennie, to ja mogę już dziś określić program naszej produkcji na 800 sztuk. W związku z tym mogę planować rozwój hodowli i rozwój produkcji, co w przemyśle mięsnym jest normalnie nie do pomyślenia. Tucz własny wpływa więc na prawidłowość produkcji. Karmienie, bez ziemniaków, odbywa się za pomocą półautomatów; karmi się indywidualnie i według indywidualnych potrzeb. Bilans serwatki w województwie wynosi 180 tys. litrów dziennie, zabieram całą serwatkę z woj. tarnobrzeskiego, Ostrowca Świętokrzyskiego, Lipska, Chmielnika. Serwatki spasam 36 milionów litrów rocznie (w 1984 r. 38 mln litrów), tj. maksimum tego co mogę otrzymać z mleczarstwa. Przeliczając na jednostki karmowe, dzięki serwatce osiągamy średnio 500 ton mięsa/rok.
Na terenie województwa kupowałem 3000 warchlaków rocznie. Założyłem z góry, że przy hodowli warchlaków w cyklu zamkniętym musiałbym przeznaczyć miliardowe sumy na urządzenie chlewni macior, budownictwo mieszkaniowe przy tych chlewniach itp. W związku z tym podniosłem ceny na warchlaki, następnie wprowadziłem maciorki-jednorazówki, za które rolnicy w ciągu roku, czy dwóch lat, płacą warchlakami i to się przyjęło. Tą metodą i ceną doprowadziłem do tego, że kupuję dzis w województwie 30 tys. sztuk warchlaków, resztę ściągam z Elbląga, a także woj. łódzkiego, kieleckiego, zamojskiego, lubelskiego. Województwo tarnobrzeskie daje maksimum tego, co dać może.
Mając na uwadze zyski, musiałem rozwijać handel i produkować wszystko, co można dobrze sprzedać i co można sprzedać bez ograniczenia. Rozwinąłem przede wszystkim produkcję konserw. W 1981 r. – 1351 ton, w 1986-5122 tony. Produkcja wędlin wzrosła z 4139 do 7245 ton w 1986 r. Wędliny podrobowe w 1981 r. – 375 ton, w 1986 r. – 2011 ton. Wszystkie sztuki z uboju sanitarnego przerabiamy na konserwy. Otworzyłem 10 dużych kiosków przy naszych zakładach pracy, produkcję konserw „MW”, czyli mniej wartościową, na która ustalamy cenę sami i sprzedajemy w tych kioskach z marżą 8% +20% marży garmażeryjnej. Padłych sztuk nie pozwalam zabierać „Bacutilowi”, te sztuki zabieramy wszystkie do zakładu i robimy mączkę – rozbudowany wydział mączki może wyprodukować dziennie 5 ton. Przejęliśmy produkcję palet dla całej Polski na eksport szynki i łopatek. Korzyści z tego tytułu wynoszą około 10 mln złotych. Używamy do tego drewna – jak się uda – najtańszego. To wszystko jest dla mnie bazą finansową.
W 1983 r. Wojewoda wystąpił, abym przyjął PGR Tarnobrzeg, (po jego prawnej likwidacji – było to herezją w tym czasie) przyjąłem go i zmieniłem nazwę przedsiębiorstwa na Przedsiębiorstwo Rolno-Przemysłowe w Nisku. W związku ze zmianą tej nazwy otrzymałem wszystkie atrybuty, które ma zakład „Igloopolu”. Steruję produkcją przemysłową tak, żeby „wyjść na swoje”. Są przecież produkty, za które państwo nie bierze podatków, a daje dotacje i są takie produkty, do których nie daje dotacji, a jeszcze liczy sobie podatek dochodowy (np. wędliny wysokiej klasy). Przestawiłem się w produkcji na to co jest rentowne. W związku z tym, iż jestem zwolniony od płacenia podatku dochodowego, te pieniądze zostają w przedsiębiorstwie i mogą być z powodzeniem użyte na rozwój rolnictwa.
Zajęliśmy się produkcją wędlin baranich – wędliny te są po cenach umownych – rynek je bierze, gdzieś w granicach 15 ton miesięcznie. Owce przed ubojem strzyżemy, wykorzystując wełnę, która sprzedajemy (w 1982 r. za 5 mln zł.).
Przyrost ogółem 1 kg żywca kosztuje 120 zł, w tym koszty: pasz 75-95 zł, ściółki 0,02 zł, pozostałe materiały (miotły, szczotki, itp.) 1,05 zł, dodatkowe koszty przy zakupie pasz i ściółek 2,92 zł, dochodzi też koszt transportu i usługi lekarskie 0,46 zł. Płacimy w rolnictwie bardzo dobrze – średnia płaca w naszych tuczarniach wynosi 36 tys. zł/mc. Koszty całkowite wraz z materiałem wyjściowym wynoszą 164 zł. Wszystkie świnie z tuczarni są rozliczane na wagę bitą ciepłą, w której cena 1 kg mięsa wynosi 184 zł.
Każde województwo ma inne warunki hodowli bydła i inne bydło, w naszym bydło jest złej jakości. Wydajność poubojowa bydła jest niska, placimy w zasadzie za kości, skórę i trochę mięsa. Zachodzi potrzeba przygotowania tysięcy stanowisk przy gospodarstwach rolnych, mających zaplecze paszowe, a przynajmniej pasze objętościowe, bądź przy gorzelniach dysponujących wywarem. Wtedy można będzie przynajmniej 50% skupowanego bydła – po selekcji zootechnicznej i weterynaryjnej – przetrzymać choćby przez 3 miesiące w takiej bazie opasowej, dotuczyć każdą sztukę o około 100 kg mięsa i dopiero takie sztuki przeznaczyć do uboju.
Przyszły lata 90-te tzw. terapii szokowej. Zakłady przemysłowe woj. tarnobrzeskiego pozbyły się w pierwszej kolejności „dwuzawodowców”. Ok. 65 tys. ludzi zostało zwolnionych z pracy. Wieś tarnobrzeska otrzymała „wielki zastrzyk” taniej siły roboczej. Trzeba było to wykorzystać do intensywnej organizacji i intensywnego gospodarowania w ich małych gospodarstwach. Narzędzia w postaci KRP Igloopol, WPRP Nisko, Hortex Leżajsk, ZPOW Dwikozy, WSOP Sandomierz, 7-OSM i in. były gotowe do użycia. Zamiast sensownego działania, polegającego na wzmocnieniu kooperacji udziałami w prywatyzowanych w/w firmach (PZZ Tarnobrzeg taki program prywatyzacji przygotował), rozpoczęła się niekonstruktywna destrukcja, której nijak nie można nazwać kapitalizmem. W wyniku tych przemian na gorsze, (pogłowie zwierząt i produkcja spadła ponad 300%), został zniszczony system kooperacji między przemysłem przetwórczym a gospodarstwami rolnymi wraz z radykalnym spadkiem dochodów wsi. Trwa to już 20 lat. Warunki dyktuje pośrednik w którego kieszeni rolnik ogląda swój zysk.
Tadeusz odszedł 10.03.2010 roku. Dzisiaj kiedy to piszę (listopad 2011 r.) mija 30 lat naszej znajomości, współpracy, przyjaźni. Cisną się do głowy różne wspomnienia, jest ich bardzo dużo, jedne są trwałe i ważne inne mniej. W latach w 1981-90 byłem w „jego firmie” w każdym tygodniu, widziałem człowieka, który wierzył w to, co robi, …wierzył w to z całej duszy, ze wszystkich sił – ponieważ to jest sekret powodzenia. Sukces, jest z tymi, którzy na niego zasługują najbardziej, przez ich wielką siłę woli, ponieważ wola pomnaża energię, pozwala doprowadzić do końca rozpoczęte działania – to słowa Marszałka Focha kierowane do swoich oficerów, umieszczam je tutaj ponieważ dobrze oddają charakter i osobowość Tadeusza.
Jestem szczęśliwy, że mogłem mu towarzyszyć w tej drodze. Dużo się od Niego nauczyłem, stąd dużo Mu zawdzięczam i wspominam Go jako mojego przyjaciela… w kooperacji, ponieważ “Profesjonalna współpraca w rolnictwie to przede wszystkim PRZYJAŹN”. Niech ta definicja kooperacji, mojego przyjaciela z Francji śp. H. Richarda będzie również wskazaniem dla młodych ludzi, którzy zapragną realizować swoje ambicje zawodowe w rolnictwie.
Ryszard Maj
Skróty nazw:
HSW – Huta Stalowa Wola
ZGR – Zespołowe Gospodarstwo Rolne
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne
KRP – Kombinat Rolno Przemysłowy
WRN – Wojewódzka Rada Narodowa
WPRP – Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Rolno-Przemysłowe
WSOP – Wojewódzka Spółdzielnia Ogrodniczo-Pszczelarska
ZPOW – Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego
OSM – Okregowa Spółdzielnia Mleczarska
PZZ – Polskie Zakłady Zbożowe
CRS – Centrala Rolniczych Spółdzielni
Czas był trudny, kraj wymęczony strajkami, produkcja coraz mniejsza, wysoka inflacja, zastój w skupie żywca i płodów rolnych.
Od 15.10.1981 roku pełniłem funkcję Dyrektora Wydziału Rolnictwa Gospodarki Żywnościowej i Leśnictwa UW w Tarnobrzegu. We wrześniu 1981 r., jako młody, 28 letni inżynier pracujący w Wojewódzkim Ośrodku Postępu Rolniczego w Mokoszynie, zostałem poproszony przez Wicewojewodę Tarnobrzeskiego Bolesława Gradzińskiego o zgodę na objęcie tego stanowiska i wsparcie jego działań. Czym się kierował – nie wiem. Mieszkałem z żoną i dwiema córkami u rodziców w mojej rodzinnej wsi Dzierdziówce gm. Zaleszany i codziennie dojeżdżałem do pracy w Tarnobrzegu autobusem „Siarkowym”. Rodzice prowadzili 4,5 ha gospodarstwo, w którym ja też pracowałem od dziecka. Znałem więc z autopsji problemy małych gospodarstw, jak się później okazało, takich gospodarstw było w tarnobrzeskiem ponad 90 tys. Przyjmując mnie do pracy w UW Wojewoda Bobek, dał mi „przykazanie” w następujących słowach: Synu, pamiętaj, że najważniejszym twoim zadaniem jest nie przeszkadzać, minęło już ponad 30 lat od tego czasu, a wydaje mi się, że jest ono nadal aktualne.
Gdzieś na początku listopada 1981 r. Dyrektor Rzeżuchowski zaprosił mnie do Niska, jak mówił, do swojej fabryki. Trwał wtedy w województwie „strajk generalny”, pracowały tylko elektrownie, produkcja specjalna i przetwórstwo spożywcze. Powód – brak zaopatrzenia w mięso na kartki żywnościowe. Zakłady Mięsne w Nisku nie strajkowały, ale nie pracowały, bo skup wynosił kilka sztuk dziennie. W rozmowie zadał mi proste pytanie – co Pan zamierza zrobić, żeby fabryka biła dziennie 1000 szt. świń i 200 szt. bydła? Odpowiedziałem równie prosto i krótko – na dziś trzeba zrobić sprzedaż wiązaną, a na jutro pogłębić kooperację z rolnikami. W odpowiedzi padła deklaracja: Rób pan to, ja panu pomogę.
Okazja nadarzyła się szybko. Na 07.11.1981 otrzymałem zaproszenie na posiedzenie Egzekutywy KW PZPR w Tarnobrzegu, gdzie o godz. 1700 miał być omówiony punkt pt. Przemysł woj. tarnobrzeskiego na rzecz rolnictwa. Niewiele wtedy wiedziałem o kompetencjach tego gremium. Po wejściu na salę obrad zauważyłem, że nie ma na niej Wojewody ani Vicewojewody. Prowadzący obrady byli niezadowoleni, że Urząd Wojewódzki reprezentuje nikomu nieznany jakiś młody facet. Po wysłuchaniu referatu z „osiągnięć” produkcyjnych przemysłu na rzecz rolnictwa, dyskusja poszła w kierunku krytyki administracji państwowej szczebla wojewódzkiego (przemknęła mi myśl, że nieobecność moich szefów była chyba uzasadniona), trwającego strajku, braku zaopatrzenia w mięso i innych. Dyskusja była, jak zwykle w sytuacji trudnej, mało konstruktywna. Poprosiłem o głos i powiedziałem, że żywiec rolnicy posiadają, nawet dużo i mocno przerośnięty, ale go nie sprzedadzą w skupie państwowym ze względu na wysoką inflację i brak oferty zakupu towarów potrzebnych w gospodarstwie i domu. Można ten żywiec kupić ale na zasadach „coś za coś”, czyli w sprzedaży wiązanej: żywiec za ciągniki i maszyny rolnicze. Trzeba podzielić jutro 50-60% przydziału z roku 1982 w relacji 1 zł w ciągniku za 1 zł w żywcu. Po bardzo burzliwej dyskusji, bez konkretnych wniosków co zrobić, prowadzący obrady Janusz Basiak zapytał członków egzekutywy czy mają inne propozycje lub wnioski – zapadło milczenie. Zapytał mnie czy to wykonam i czy daję gwarancję powodzenia. Potwierdziłem. Oświadczył, że przyjmuje moje propozycje.
Przyjechałem do Dzierdziówki w nocy, autobusem siarkowym II zmiany, a o 530 rano też siarkowym autobusem pojechałem do pracy. Gdzieś około 700 zadzwonił „sztywny telefon” od wojewody – przyjdź. Szedłem z nadzieją, że mnie pochwali. Wielkie było moje zaskoczenie, kiedy na progu gabinetu usłyszałem ostre pytanie: Po coś tam poszedł? / Bo miałem zaproszenie, Panie Wojewodo. / Widziałeś, że mnie nie ma, Vice też nie ma, to trzeba było nie wchodzić na salę. To coś zadeklarował – wykonasz. Zaleceń na pismie z KW nie będzie. Jak spieprzysz pójdziesz siedzieć. Po drodze do Wydziału uświadomiłem sobie, że sukces jest sąsiadem porażki.
W ciągu 3 godzin Naczelnicy Gmin dokonali podziału przydzielonego im sprzętu rolniczego za żywiec. Za dwa dni zadzwonił Rzeżuchowski z taką niby przyganą: Panie Dyrektorze, coś Pan narobił? Mnie się haki lini ubojowej wyrywają ze stropu, sztuki są przerośnięte, na buchtach stoi ponad 8000 szt. świń i ok. 1000 szt. bydła. / To niech Pan wiesza na co drugim haku – odpowiedziałem – a na punktach skupu pomogę zorganizować dokarmianie za Pańskie pieniądze. W głosie jego wyczułem, że jest zadowolony. To był moment w którym, chyba uznał mnie za partnera. Przyszedł czas na kooperację.
W 1981 roku wojewoda tarnobrzeski Władysław Bobek przekazał 65 mln zł z Funduszu Rekultywacji na wsparcie Zakładów Mięsnych w celu zagospodarowania przejętych obiektów inwentarskich ZGR w Pysznicy, Jarocinie i Nowosielcu. Po ogłoszeniu stanu wojennego ukazało się Rozporządzenie RM o inwestycjach zaniechanych, zezwalające na obciążenie budżetu państwa kosztami niespłaconych kredytów tych inwestycji pod warunkiem ich uprodukcyjnienia. WZKR jako inwestor tych obiektów został zwolniony ze spłaty kredytów, a ZM Nisko ten majątek zagospodarowały zgodnie z jego przeznaczeniem. W 1983 roku przekazaliśmy PGR Tarnobrzeg (po jego wcześniejszej likwidacji) do ZM Nisko w celu nabycia przez nie uprawnień do niepłacenia podatku dochodowego i przeznaczenia go na rozwój produkcji rolniczej. Mieliśmy od tego czasu w województwie dwie duże firmy tj. KRP Igloopol i WPRP Nisko korzystające z tych przywilejów i konkurujące ze sobą. Zdawałem sobie sprawę, że w rolnictwie województwa tarnobrzeskiego tkwią duże rezerwy produkcyjne, biorąc chociażby pod uwagę waloryzację rolniczej przestrzeni produkcyjnej. Jednakże wykorzystanie ich napotykało na wiele barier nie notowanych w takiej skali w innych rejonach kraju: duże rozdrobnienie gospodarstw – średnia powierzchnia gospodarstwa to 3-4 ha, było ich w województwie ok. 94 tys., dwuzawodowość – ok. 70 tys. osób ze wsi pracowało w przemyśle, słabo rozwinięty przemysł przetwórstwa płodów rolnych, niedostatek w zaopatrzeniu w wodę, melioracje itp. Problemy te znalazły swoje odbicie w opracowanym przez Wydział Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego Raporcie o stanie wsi, który był podstawą do podjęcia uchwały przez WRN o zwiększeniu nakładów inwestycyjnych wojewody na rolnictwo z 12% do 30%. Uważaliśmy, że ten wysiłek inwestycyjny trzeba wspierać pogłębioną kooperacją przemysłu przetwórczego z rolnikami. Wiedzieliśmy, że kooperacja przynosi korzyści, pod warunkiem, że jej owoce są szeroko i sprawiedliwie dzielone pomiędzy kooperantów, przez to jest ona gwarancją trwałego rozwoju. Ludzie wspierają i pielęgnują to wszystko, co utwierdza ich własne dobro, nabierają wtedy skłonności do podtrzymywania kooperacji. Wiedzieliśmy również, że nadmiar taniej siły roboczej tkwiącej w naszych małych gospodarstwach, niski stopień mechanizacji prac, subwencjonowane pasze, nawozy mineralne, pestycydy, usługi i in., dawały szansę na zwiększenie dochodu rolniczego z gospodarstwa przy niewielkich nakładach przemysłowych środków produkcji rolnej. Korzystałem z wiedzy uzyskanej (niedawno) na seminariach magisterskich prowadzonych przez prof. P. Szewczyka, prof. H. Płudowskiego na AR Lublin w roku 1976/77 na temat Sposobów organizacji i gospodarowania w małych gospodarstwach rolnych polski południowo-wschodniej w świetle literatury i doświadczeń niemieckich / B. Andreae Ekstensywnie organizować – intensywnie gospodarować i in. Przesłanki w/w uzasadniały i prowadziły do nasycenia gospodarstw intensywnymi, głównie z punktu widzenia nakładów pracy żywej, gałęziami produkcji. Stąd produkcja warchlaków dla ZM Nisko i Igloopol, cieląt do wagi 120-150 kg i dalsze ich dotuczanie w gospodarstwach państwowych i in. powodowały przyjęcie w tej kooperacji zasady gospodarowania:
Intensywnie organizować – Intensywnie gospodarować
Zasadę tą na terenie województwa tarnobrzeskiego w produkcji ogrodniczej i sadowniczej realizowały z dużymi sukcesami: KRPIgloopol, Hortex Leżajsk, WSPO Sandomierz, ZPOW Dwikozy. Chodziło o to, aby zasadę intensywnej organizacji i intensywnego gospodarowania przyjąć w produkcji zwierzęcej małych gospodarstw skooperowanych przez produkcję warchlaków z ZM Nisko. Znalazł się człowiek na właściwym miejscu, znalazły się niewykorzystane obiekty inwentarskie we właściwym czasie (skarb państwa spłacił ciążące na nich zadłużenie), znaleźli się rolnicy, którzy chcieli przystąpić do kooperacji i znalazły się instytucje wojewódzkie, które zdecydowanie wsparły rozwój tego kierunku działania.
Minęło pięć lat trudnej pracy, kiedy w roku gospodarczym 1985/86 na liście 300 najlepszych przedsiębiorstw rolnych w kraju na drugim miejscu tuż za Igloopolem uplasowało się Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Rolno-Przemysłowe w Nisku. Znamiennym było też to, że przedsiębiorstwa te konkurowały ze sobą w woj. tarnobrzeskim w okresie tzw. kryzysu gospodarczego oraz , że rozwój ten odbywał się w rejonie Polski historycznie zaniedbanym pod względem rolniczym. Świadczy to do dzisiaj, mimo zmiany systemu gospodarczego o rezerwach produkcyjnych tego rejonu oraz potwierdza aktualność przyjętych wówczas rozwiązań koncepcyjnych i organizacyjnych.
W 1987 roku prof. dr hab. Wincenty Kawalec – Redaktor Naczelny dwutygodnika „Gospodarka, Administracja Państwowa” zorganizował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Rolno-Przemysłowym w Nisku spotkanie w którym uczestniczyło wielu ludzi z kraju zajmujących się gospodarką żywnościową. Gospodarzem spotkania był Dyrektor Tadeusz Rzeżuchowski, oto jak przedstawił historię i osiągnięcia „swojego przedsiębiorstwa”.
Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Nisku powstało w 1981 roku w wyniku podziału Okręgowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Miesnego w Lublinie na dwie niezależne części. Zakłady Mięsne w Nisku wywodzą się w zasadzie z Zakładów Mięsnych w Rzeszowie, które je wybudowały w latach 1964-1970; miały one bardzo długi cykl budowy i od roku 1970 były nie bardzo chcianym dzieckiem tego Przedsiębiorstwa w Rzeszowie. To niechciane dziecko, kiedy nadarzyła się okazja, sprzedano Lublinowi w 1975 r. Przyszedłem tu w 1978 r. jako jedenasty dyrektor w 10-letniej historii przedsiębiorstwa. Zrozumiałem jedno – że ten zakład nigdy nie podniesie się, jeżeli nie weżmie na siebie odpowiedzialności i nie będzie robił tego, co obecnie robi. Mając dobre stosunki z Okręgowym Przedsiębiorstwem w Lublinie wyjednałem jego zgodę i w 1981 r. zostaliśmy jedynym zakładem przemysłu mięsnego w woj. tarnobrzeskim. Do lat 1978-80 gospodarkę mięsną w tymże województwie prowadziła CRS „Samopomoc Chłopska” – robiła rozdzielniki, miała 26 swoich masarni w terenie. W 1980 r. gdy zaczęła się reglamentacja i na rynek tarnobrzeski przypadała określona ilość mięsa, to CRS przydzieliła tę produkcję na swoich 26 masarni plus 2 masarnie WSS, a surowca na produkcję dla zakładów mięsnych w Nisku brakło. Według CRS należało tą rzeźnię i przetwórnię zamknąć. Rzeczywistość narzuciła inne rozwiązanie i dzisiaj my jesteśmy jedynym producentem mięsa w tym województwie. Zbankrutowały wszystkie ZGR ze swoimi obiektami i pozostawiły w województwie 8 obiektów, bądź rozpoczętych bądź zakończonych, bądź z produkcją zerową. W tej chwili są to tuczarnie na 36 tys. stanowisk. Mając na uwadze, że egzystencja zakładów zależy od surowca, a tego surowca nie dostarczą rytmicznie, codziennie po 1000 szt. świń i 200 szt. bydła rozdrobnione gospodarstwa woj. tarnobrzeskiego, zakłady musiały same stworzyć sobie zaplecze surowcowe. Chętnie się wzięliśmy do zagospodarowania tych obiektów, mając w programie 30 tys. stanowisk. Był to rok 1981. Ostatnią tuczarnię, w Budach Stalowskich, oddaliśmy w czerwcu 1986 r. Mając już stanowiska, nastawiliśmy się wyłącznie na tucz bateryjny, żeby wykorzystać nietypowe budynki. Bilans ciepła wykazał, że należy dołożyć co najmniej jedno piętro, a dla niektórych wypajalni cieląt, mając w programie ogrzewanie parowe, trzeba było zbudować drugie piętro. Na to trzeba pieniędzy, więc podstawowe stało się pytanie – skąd je wziąć? Wyliczyliśmy, że możemy je zdobyć tylko w handlu, zaczęliśmy więc pierwsze próby. Uzyskaliśmy poparcie polityczne i pomoc Wojewody, zaczęliśmy więc zakładać własne sklepy. Przemysł, który chce handlować, musi wyprodukować bardzo dobry towar, bo PIH i NIK patrzy pilnie na ręce. Towar musimy własnym transportem i we własnym opakowaniu dowieżć do sklepów. Zaczęliśmy od jednego sklepu – w tej chwili mamy ich już 67. Zaczęliśmy od marży na detalu i w 1982 r. wzięliśmy 62 mln zł, w 1986 r. już pół miliarda złotych. Jest to suma ogromna, za którą można wiele rzeczy zrobić. Tym bardziej, że ten etap pod względem obsługi personalnej, sprzętowej, remontowej nie kosztuje wcale tak dużo.
Trzody w 1981 r. kupiłem 90 tys. sztuk, z własnego tuczu było niewiele. w 1982 r. kupiłem 141 tys. sztuk trzody, w tym było 40 tys. sztuk własnej, czyli mamy 27% udział w skupie w całym województwie. W 1985 r. wyglądało to jeszcze lepiej, bo kupiłem trzody 128 tys. sztuk, a 37 tys. sztuk było z własnej produkcji i dawało udział 29,42%. Chciałbym osiągnąć udział własny 50%. W tej chwili mamy takie tuczarnie: Staszów – 3600 szt., Nowosielec – 2400 szt., Pysznica – 6000 szt., Wierzchowiska – 6000 szt., Wyszmontów – 5000 szt., Budy Stalowskie – 3800 szt., Jarocin – 1200 szt., Zakrzów-Pęchów – 1000 szt. Małe zakłady muszę polikwidować lub je rozbudować. W rozbudowie mam w tej chwili: Kobylany – 2 chlewnie, łącznie 2400 szt., Mydłowiec – 2000 szt., Wierzchowiska – 3400 szt., Ociesęki w woj. kieleckim, proponowany stan trzody – 6000 szt., Jarocin – 3000 szt. Taki program tych 40-47 tys. stanowisk powinienem zrealizować do końca 1987 roku. Chcę osiągnąć hodowlę własną w granicach 100.000 sztuk rocznie.
Jeszcze jednym problemem jest opłacalność chowu trzody. Jeśli całe województwo skupuje 500 sztuk dziennie, to ja mogę już dziś określić program naszej produkcji na 800 sztuk. W związku z tym mogę planować rozwój hodowli i rozwój produkcji, co w przemyśle mięsnym jest normalnie nie do pomyślenia. Tucz własny wpływa więc na prawidłowość produkcji. Karmienie, bez ziemniaków, odbywa się za pomocą półautomatów; karmi się indywidualnie i według indywidualnych potrzeb. Bilans serwatki w województwie wynosi 180 tys. litrów dziennie, zabieram całą serwatkę z woj. tarnobrzeskiego, Ostrowca Świętokrzyskiego, Lipska, Chmielnika. Serwatki spasam 36 milionów litrów rocznie (w 1984 r. 38 mln litrów), tj. maksimum tego co mogę otrzymać z mleczarstwa. Przeliczając na jednostki karmowe, dzięki serwatce osiągamy średnio 500 ton mięsa/rok.
Na terenie województwa kupowałem 3000 warchlaków rocznie. Założyłem z góry, że przy hodowli warchlaków w cyklu zamkniętym musiałbym przeznaczyć miliardowe sumy na urządzenie chlewni macior, budownictwo mieszkaniowe przy tych chlewniach itp. W związku z tym podniosłem ceny na warchlaki, następnie wprowadziłem maciorki-jednorazówki, za które rolnicy w ciągu roku, czy dwóch lat, płacą warchlakami i to się przyjęło. Tą metodą i ceną doprowadziłem do tego, że kupuję dzis w województwie 30 tys. sztuk warchlaków, resztę ściągam z Elbląga, a także woj. łódzkiego, kieleckiego, zamojskiego, lubelskiego. Województwo tarnobrzeskie daje maksimum tego, co dać może.
Mając na uwadze zyski, musiałem rozwijać handel i produkować wszystko, co można dobrze sprzedać i co można sprzedać bez ograniczenia. Rozwinąłem przede wszystkim produkcję konserw. W 1981 r. – 1351 ton, w 1986-5122 tony. Produkcja wędlin wzrosła z 4139 do 7245 ton w 1986 r. Wędliny podrobowe w 1981 r. – 375 ton, w 1986 r. – 2011 ton. Wszystkie sztuki z uboju sanitarnego przerabiamy na konserwy. Otworzyłem 10 dużych kiosków przy naszych zakładach pracy, produkcję konserw „MW”, czyli mniej wartościową, na która ustalamy cenę sami i sprzedajemy w tych kioskach z marżą 8% +20% marży garmażeryjnej. Padłych sztuk nie pozwalam zabierać „Bacutilowi”, te sztuki zabieramy wszystkie do zakładu i robimy mączkę – rozbudowany wydział mączki może wyprodukować dziennie 5 ton. Przejęliśmy produkcję palet dla całej Polski na eksport szynki i łopatek. Korzyści z tego tytułu wynoszą około 10 mln złotych. Używamy do tego drewna – jak się uda – najtańszego. To wszystko jest dla mnie bazą finansową.
W 1983 r. Wojewoda wystąpił, abym przyjął PGR Tarnobrzeg, (po jego prawnej likwidacji – było to herezją w tym czasie) przyjąłem go i zmieniłem nazwę przedsiębiorstwa na Przedsiębiorstwo Rolno-Przemysłowe w Nisku. W związku ze zmianą tej nazwy otrzymałem wszystkie atrybuty, które ma zakład „Igloopolu”. Steruję produkcją przemysłową tak, żeby „wyjść na swoje”. Są przecież produkty, za które państwo nie bierze podatków, a daje dotacje i są takie produkty, do których nie daje dotacji, a jeszcze liczy sobie podatek dochodowy (np. wędliny wysokiej klasy). Przestawiłem się w produkcji na to co jest rentowne. W związku z tym, iż jestem zwolniony od płacenia podatku dochodowego, te pieniądze zostają w przedsiębiorstwie i mogą być z powodzeniem użyte na rozwój rolnictwa.
Zajęliśmy się produkcją wędlin baranich – wędliny te są po cenach umownych – rynek je bierze, gdzieś w granicach 15 ton miesięcznie. Owce przed ubojem strzyżemy, wykorzystując wełnę, która sprzedajemy (w 1982 r. za 5 mln zł.).
Przyrost ogółem 1 kg żywca kosztuje 120 zł, w tym koszty: pasz 75-95 zł, ściółki 0,02 zł, pozostałe materiały (miotły, szczotki, itp.) 1,05 zł, dodatkowe koszty przy zakupie pasz i ściółek 2,92 zł, dochodzi też koszt transportu i usługi lekarskie 0,46 zł. Płacimy w rolnictwie bardzo dobrze – średnia płaca w naszych tuczarniach wynosi 36 tys. zł/mc. Koszty całkowite wraz z materiałem wyjściowym wynoszą 164 zł. Wszystkie świnie z tuczarni są rozliczane na wagę bitą ciepłą, w której cena 1 kg mięsa wynosi 184 zł.
Każde województwo ma inne warunki hodowli bydła i inne bydło, w naszym bydło jest złej jakości. Wydajność poubojowa bydła jest niska, placimy w zasadzie za kości, skórę i trochę mięsa. Zachodzi potrzeba przygotowania tysięcy stanowisk przy gospodarstwach rolnych, mających zaplecze paszowe, a przynajmniej pasze objętościowe, bądź przy gorzelniach dysponujących wywarem. Wtedy można będzie przynajmniej 50% skupowanego bydła – po selekcji zootechnicznej i weterynaryjnej – przetrzymać choćby przez 3 miesiące w takiej bazie opasowej, dotuczyć każdą sztukę o około 100 kg mięsa i dopiero takie sztuki przeznaczyć do uboju.
Przyszły lata 90-te tzw. terapii szokowej. Zakłady przemysłowe woj. tarnobrzeskiego pozbyły się w pierwszej kolejności „dwuzawodowców”. Ok. 65 tys. ludzi zostało zwolnionych z pracy. Wieś tarnobrzeska otrzymała „wielki zastrzyk” taniej siły roboczej. Trzeba było to wykorzystać do intensywnej organizacji i intensywnego gospodarowania w ich małych gospodarstwach. Narzędzia w postaci KRP Igloopol, WPRP Nisko, Hortex Leżajsk, ZPOW Dwikozy, WSOP Sandomierz, 7-OSM i in. były gotowe do użycia. Zamiast sensownego działania, polegającego na wzmocnieniu kooperacji udziałami w prywatyzowanych w/w firmach (PZZ Tarnobrzeg taki program prywatyzacji przygotował), rozpoczęła się niekonstruktywna destrukcja, której nijak nie można nazwać kapitalizmem. W wyniku tych przemian na gorsze, (pogłowie zwierząt i produkcja spadała ponad 300%), został zniszczony system kooperacji między przemysłem przetwórczym a gospodarstwami rolnymi wraz z radykalnym spadkiem dochodów wsi. Trwa to już 20 lat. Warunki dyktuje pośrednik w którego kieszeni rolnik ogląda swój zysk.
Tadeusz odszedł 10.03.2010 roku. Dzisiaj kiedy to piszę (listopad 2011 r.) mija 30 lat naszej znajomości, współpracy, przyjaźni. Cisną się do głowy różne wspomnienia, jest ich bardzo dużo, jedne są trwałe i ważne inne mniej. W latach w 1981-90 byłem w „jego firmie” w każdym tygodniu, widziałem człowieka, który wierzył w to, co robi, …wierzył w to z całej duszy, ze wszystkich sił – ponieważ to jest sekret powodzenia. Sukces, jest z tymi, którzy na niego zasługują najbardziej, przez ich wielką siłę woli, ponieważ wola pomnaża energię, pozwala doprowadzić do końca rozpoczęte działania – to słowa Marszałka Focha kierowane do swoich oficerów, umieszczam je tutaj ponieważ dobrze oddają charakter i osobowość Tadeusza.
Jestem szczęśliwy, że mogłem mu towarzyszyć w tej drodze. Dużo się od Niego nauczyłem, stąd dużo Mu zawdzięczam i wspominam Go jako mojego przyjaciela… w kooperacji, ponieważ Profesjonalna współpraca w rolnictwie to przede wszystkim PRZYJAŹN. Niech ta definicja kooperacji, mojego przyjaciela z Francji śp. H. Richarda będzie również wskazaniem dla młodych ludzi, którzy zapragną realizować swoje ambicje zawodowe w rolnictwie.